środa, 7 maja 2014

Rowerowo...

Metodą kupna, nabyłam rower.
Górski.
Sprawny.
Do odbioru osobiście - jak to z rowerem bywa. Raczej rzadko nadają pocztą lub kurierem. 
Odległość? Jakieś 50 mil w jedną stronę.
Nakombinowałam się trochę, żeby znaleźć logiczne połączenie.
Nie znalazłam.

Najlogiczniejsze połączenie pociągowe obejmowało pociąg w kierunku Carlisle, przejazd 10 mil na rowerze do kolejnej stacji i powrót pociągiem linii Settle - Carlisle. Niestety, po południu (bo wtedy był odbiór możliwy) najwcześniejszy pociąg przyjeżdżał do stacji przesiadkowej jakoś około ósmej wieczorem, co powodowało złapanie pociągu do Horton o jakiejś... siódmej rano. 
Tak, wiem, że to nielogiczne. Ale najlogiczniejsze.

Bo do tej mojej dziury pociągiem można się dostać jedynie z Leeds lub Carlisle. Każda inna opcja to karkołomna łamigłowka i przesiadki niejednokrotnie zahaczające o konieczność noclegu.
Tak, Ryan miał rację - car is a must.

Na szczęście posiadam fajnych kolegów. Fajni koledzy, w osobie Charliego, zaproponowali mi podrzucenie do Preston. Uparłam się, że za koszt benzyny i nie zgadzam się na wolontariat. 
Pojechaliśmy do Preston - dokładnie do Longridge, gdzie jeszcze_własciciel roweru zamieszkiwał.
Przyznam, że otoczenie zniewalające. To znaczy - u nas ładniej:) Ale i tak Forest of Bowland zniewala urokiem. Jak już opanuję rower wybiorę się w okolice Longridge na przejażdżkę.


Tylko muszę załatwić bagażnik rowerowy lub koszyczek, bo w stanie aktualnym nie mam jak przewieźć głupiej kurtki:)

Minusem roweru - do dzisiaj - była też wysokość. Siodełko chciałam sobie podnieść, ale nie da rady, bo sztyca za krótka. Na szczęście posiadam drugiego fajnego kolegę:) Kolegę kombinatora. Tim pochodzi z południowej Afryki i kombinuje lepiej od Polaków. Tak, jest to możliwe. To właśnie Tim.
Ponieważ również metoda kupna nabył rower, o większej wysokości względnej:) przemontował swoje siodełko do mojego roweru. Przez co nabyłam wymarzoną wysokość. 

Dziś na rowerku pomknęłam całe 7 kilometrów w górę rzeki Ribble. Dlaczego tak krótko?
Pizgało, wiało, waliło deszczem między oczy. Przyjemność średnia na jeża, ale uparłam się, że pojadę. Bo jak mawia Charlie - to jest Anglia, czekanie na dzień bezdeszczowy mija się z celem.

Do końca prawda to nie jest, ale faktycznie temperatur i słońca cypryjskiego to tu się nie uświadczy:) Niemniej jednak, choć pada często, to pogoda jest powiedzmy że wiosenna. Zapewne w lecie też jest wiosenna, a zamiast złotej jesieni występuje jesienna plucha. Ale do tych wniosków dojdę za pół roku. Na razie wali deszczem między oczy:)

poniedziałek, 5 maja 2014

B-R-A-S-Y

- Mieliśmy tu niedawno, miesiąc temu, polski zespół. - powiedział główny mówca festiwalu nad rzeką Ribble. Staliśmy na tzw. papierosie i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.


Polski zespół. 
Hmm - bądźmy szczerzy, polskich zespołów jest od nakićkania i ciut, ciut. I lepszych i gorszych, i większych i mniejszych. Również "różnie znanych", bo przecież zespół Vader - hardrockowo metalowy znany jest bardziej za oceanem, niż w Polsce. A ileż jest zespołów tzw. niszowych? Taka Caryna na przykład - w niektórych kręgach bardzo znana, w innych - nawet o chłopakach nie słyszano. A Kaczmarski i Wysocki, że pozwolę sobie pojechać z grubej rury, kto w Anglii, Niemczech czy Skandynawii słyszał bardów i wie, mniej więcej chociaż, o czym ich utwory mówią? (abstrahując od faktu, że młode pokolenie Polaków nie za bardzo wie o czym i dlaczego - to nie są wymówki, tylko stwierdzenie faktu). Jaka jest szansa na spotkanie obcokrajowca, który zna zespół taki jak Sąsiedzi, Banana Boat, Ryczące Dwudziestki? Powiedzmy wprost - znikoma. Ta znikoma szansa jeszcze bardziej znika, gdy jesteśmy w górach, gdzie powinna królować lokalna yorkshire'ska muzyka oraz wszelkie górskie utwory z rodzaju Wolnej Grupy Bukowina, tylko po angielsku. 

Toteż, kiedy wspomniany mówca festiwalu wypowiedział słowo, które coś mi mówiło, poprosiłam o powtórzenie. (Coś mi mówiło, nie oznacza, że nie znam słowa. Oznacza, że zostało powiedziane w dialekcie Yorkshire, w którym ciężko zrozumieć nawet zwykłe 'Good Morning"). Mówca nie na darmo był mówcą. I nie na darmo wspomniał o polskim zespole. Ponownie wydobył z siebie dźwięk podobny do gulgotania z przerwami, po czym powiedział: " przeliteruję Ci to." I przeliterował....
B-R-A-S-Y
Zdębiałam.
Tu, w niewielkiej wioseczce liczącej jakieś stu mieszkańców (jak rodzina przyjedzie), spotkać kogoś kto zna zespół, z którym mijałam się niejednokrotnie na wielu festiwalach... to sztuka na raz. 
Zareagowałam opadnięciem szczęki.
W kilka sekund później dostałam kolejny cios.
- w październiku będzie (lub był, bo ten cholerny dialekt mi przeszkadza) inny fajny zespół z Polski. Banana Boat.

Drastyczne skoki ciśnienia wskazane ponoć nie są...

niedziela, 4 maja 2014

Tęsknota za szafą grającą

A Marian w Bukowinie przepowiadał... 
Oj, przepowiadał...
"Wracam do domu, a tam, na progu, siedzi moja tęsknota".
Tęsknota odezwała się dzisiaj.


Wzdłuż linii kolejowej Settle-Carlisle w roku pańskim 2014 odbywają się liczne imprezy, festiwale i koncerty związane z 25 leciem linii kolejowej. Między innymi i u nas, w Horton in Ribbesdale. Na jeden dzień, a właściwie wieczór, Crown Pub (jeden z dwóch barów w tej ślicznej wioseczce), rozbrzmiał dźwiękami gitary, mandoliny i fletu-chyba-poprzecznego. 

Twórczość lokalna wywodząca się z okolic górskich, pipantów i hal po horyzont, raczej powinna się kojarzyć z Ciszą jak ta, Caryną, Browarem Żywiec i innymi zespołami tworzącymi w cieniu gór. Jednakże Anglia leży nad morzem. Więc może raczej szanty? I utwory rodem z morza? O tyle byłoby łatwiej, że przynajmniej linia melodyczna ta sama (formalnie mówi się na to: muzyka tradycyjna:))

NIe zaprzeczajmy oczywistościom - wzięło mnie. Zatęskniło mi się za dźwiękami gitar rozbrzmiewającymi gdzieś w Beskidach. Za listą życzeń do szafy grającej (Bartek, a znasz to? Bartek, a jak Ci zanucę, zagrasz?, Bartek...), pomijając już zupełnie rozwrzeszczaną tęsknotę za dwoma utworami pod wiele mówiącymi tytułami: "Bartek, Ty wiesz..." i drugi "piosenka ze słowem klucz, a nawet dwoma kluczami" - wyjaśnienia się nie doczekacie...
Po wyjaśnienie zapraszam na śpiewanki, ale jak wrócę:)
 


piątek, 2 maja 2014

Oda do niejedzenia...

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek ograniczę palenie. 
Nie żebym musiała, chciała czy ktoś mnie namawiał (to ostatnie powoduje wzrost ilości wypalanych papierosów. Nienawidzę nacisków), tak ot po prostu samo mi się ograniczyło. I to dość znacznie.
Jasnym jest, ze głównym motywem są finanse - nie czarujmy się. Moja centusiowata dusza gwałtownie wzdraga się przed wydawaniem 30-35 złociszy na paczkę fajek. W przeliczeniu to wychodzi właśnie tyle. Tylko, że... no właśnie. Są to niecałe dwie godziny pracy za minimalną płacę. Czyli na polskie warunki wychodzi podobnie - ok. 10 zł. 

Dostęp do papierosów jest utrudniony, ale to ze względu na zakwaterowanie na zadupiu. W MObile shopie są co prawda papierosy, ale mam wewnętrzne opory przed zakupem tychże u chłopaczka na oko dwunastoletniego. Pomaga chłopak mamie, co się wybitnie chwali i mam wewnętrzny opór przed zakupem szkodliwych dla zdrowia, generujących okropny nałóg, fajek.

W każdym razie - troche niezależnie ode mnie, niemniej jednak ograniczyłam papierosy. Chciałoby się powiedzieć - fajnie. Ale minusy są ogromne. Przede wszystkim wyostrzył mi się węch. A zmysł powonienia, pracując w kuchni angielskiej, to jest coś co chciałoby się mieć w zaniku.
To ich jedzenie nieprawdopodobnie śmierdzi.

Mam nieodparte wrażenie, że mają wyśmienite produkty, tylko psują je w trakcie przygotowania.
Oczywistym jest, że każdy ANglik zaprzeczy i zada pytanie o nasze ogórki kiszone. Lub o kiszone śledzie w Szwecji. Ja rozumiem , że każda nacja ma swoje smaki i wonie. I skoro przyjechałam z własnej woli do tego kraju to muszę się z ich róznorodnością pogodzić. Niemniej jednak tzw. Fish Pie - czyli gotowana ryba w koszmarnie śmierdzącym cieście (które tak naprawdę sprawia wrażenie niedogotowanego), to jest masakra dla mojego nosa.

Z rzeczy nadających się do jedzenia, wg mnie rzecz jasna, rządzą, nazwijmy to, zapiekanki. Zapiekanka jako taka nie jest tu słowem właściwym - na wszelakich potykaczach można przeczytać "PIES", co niekobniecznie oznacza jedzenie chińskie, a "a pie" czyli ciasto z farszem - typowo angielskie jedzonko. Może być wspomniany fish pie (nie do zjedzenia dla mnie), chicken pie i inne "paje":)


CDN....